Legenda o Trzech Gargulcach. Skąd wzięły się na Barbakanie?

Mroczna opowieść do rozwikłania, dla Odkrywców o stoickim usposobieniu polecana.

Smok, orzeł i ryba – trzy gargulce znajdujące się na narożniku Barbakanu. Uważnym Odkrywcom nie powinny być obce, ale tylko nieliczni przypuszczają, że mogą mieć związek z ciekawą historią. Tymczasem okazuje się, że pochodzą z warsztatu Piskorza, któremu poświęcono jedną z atrakcji – zdalnie sterowane łódki. Los nie był mu niestety przychylny.

Zaczęło się od niewinnej zabawy

Chociaż opowieść ta sięga XIV wieku, jej początki wydają się znajome bez względu na dzieje. Zawsze i wszędzie znajdzie się bowiem banda małych urwisów, które spędzają ze sobą dnie i noce, do szkoły chodzą niechętnie, a psot im w głowie nigdy nie brakuje. Również w tej legendzie taka grupa się pojawiła. Były to dzieciaki w wieku 11-14 lat, które nie szczędziły sił w pojedynkowaniu się o tytuł największego urwipołcia. Nadmienić jednak trzeba, że serca też mieli wielkie, bo wrodzonej empatii i życzliwości nie można było im odmówić. Niestety jeszcze większe była ich ciekawość świata.

My skupimy się na czterech urwisach, przewodniczących bandy: Francesco, Jadze, Khenbishu oraz Piskorzu. Byli dla siebie jak rodzina, chociaż różniło ich wszystko. Od pochodzenia, przez status majątkowy, po sposób obycia. Jaga była córką szlachcica – z natury nieustraszona i chętna do walki, na przeciwników spadała jak jastrząb i kułakami okładała. Francesco przejawiał talent do pływania, więc Szczupakiem go zwali. Sam sobą się zajmował, bo chociaż miał ojca, to ten niespecjalnie zaprzątał sobie głowę wychowaniem. Khenbish podróżował z kupcami, którzy znaleźli go na Jedwabnym Szlaku. Na ciele miał wytatuowane tajemnicze wzory i stwory, nawet smoka w orientalnym stylu. Piskorz nie znał swoich rodziców ani własnego imienia, toteż zwracano się do niego za pomocą przydomka, który był związany ze zwinnością chłopca. Złapać go było nie sposób.

Do Mandorii przybył poszukiwacz skarbów

Pewnego dnia, na hanzeatyckiej kodze przybył do Mandorii tajemniczy jegomość. Był wysoki, dostojny, a po jego postawie i kroku widać było, że pokaźny miecz nie od parady przy pasie nosił. W sakwie miał też bogato zdobioną busolę, na którą zwykł często spoglądać, oraz pergamin wcale nie rzadziej wyciągany. Cztery pary ciekawskich oczu obserwowały go bacznie, by szybko dojść do wniosku, że mężczyzna czegoś poszukuje. Busola wskazywała mu drogę, a pergamin był w istocie mapą.

Raz nieznajomy zatrzymał się przy ścianie z rzędami dziwnych znaczków. Pismo miało związek ze starożytnym miastem, na którego gruzach Mandoria powstała, ale kto by sobie tym głowę zaprzątał. Na pewno nie banda… Do czasu. Pojęli bowiem, że nieznajomy musiał rozumieć coś z inskrypcji. W pewnym momencie wyciągnął nawet dziwny klucz, na którym znajdowały się podobne znaki. Khenbish wziął wtedy głęboki wdech i z ekscytacją oznajmił:

– Już wiem, czemu on tak łazi! Skarbu szuka! Mapa do skarbu prowadzić musi!

Sprawa stała się jeszcze bardziej paląca, gdy następnego dnia wędrowiec znalazł się pod wielkim głazem i otworzył go niczym wrota. Uczynił to jedynie włożywszy rękę w niezbyt dużą szczelinę. 

Skały otworzyły się wtedy, ale wędrowiec nie wszedł do środka. Gmerał tylko dłonią, jakby coś sprawdzając, a potem głaz znowu zatrząsł się i zamknął. Po tym przedziwnym zjawisku banda wiedziała doskonale, że sprawę należy zbadać.

Przyszedł czas na wyprawę

Plan był prosty: podwędzić nieznajomemu mapę i tajemniczy klucz, a następnie udać się do dziwnego głazu. 

Przydatne były tutaj umiejętności Piskorza, który jako najzwinniejszy z grupy musiał zakraść się do alkierza i zdobyć niezbędne przedmioty. Na szczęście obyło się bez większych kłopotów, chociaż chwili grozy też nie zabrakło. Gdy Piskorz sięgał po zawieszony na szyi klucz, wędrowiec otworzył szeroko oczy i wbił swój lodowaty wzrok w chłopca.

– Nie rób tego – wychrypiał surowo.

Ale Piskorz dał sobie radę. Szybko przeciął rzemień, na którym zdobycz wisiała, po czym jednym susem doskoczył do okna i zjechał po winorośli prosto na ulicę. Stamtąd biegiem udał się w głąb placu, chociaż biec wcale nie musiał. Nieznajomy nie gonił go – jedynie stał w oknie i wpatrywał się w chłopca intensywnie.

Szukanie skarbu

Cała czwórka spotkała się przy tajemniczym głazie. Nie mieli zbyt wielu wskazówek, zatem zaczęli robić to, co robił wędrowiec – kolejno wkładali dłonie w szczelinę. Pierwsza była Jaga. Włożyła rękę, po czym nagle pisnęła i wyszarpała ją z głazu. Drugi był Szczupak. Czuł, że Jaga musiała popełnić jakiś błąd, ale sytuacja powtórzyła się. Wtedy Khenbish spróbował swoich sił. Ręki nie wyjął, lecz zaczął nią gmerać w środku. Drzwi otworzyły się. Cała banda weszła do środka. Głaz zamknął się za ich plecami.

Powrót w pojedynkę

Minął tydzień. Nikt nie widział bandy przez ten czas, ale pytania pojawiły się dopiero wtedy, gdy znaleziono Piskorza. Wałęsał się blady i całkiem posiwiały na okolicznych wzgórzach. Pasterze zaopiekowali się nim odpowiednio, a potem chłopiec wrócił do miasta. Nie odzywał się wcale i taki stan towarzyszył mu już do końca życia.

Kiedy Piskorz dorósł, otworzył własny warsztat kamieniarski. Był uczynny, pomagał okolicznym sklepikarzom i kupcom, nigdy nikomu nie wadził. Często można było go spotkać na ulicach, gdy wpatrywał się w stare inskrypcje. Na jego szyi wisiał zaś dziwny klucz. Dalej nic nie mówił, więc pytań mu nie zadawano.

Gdy zmarł, w jego warsztacie odkryto trzy posągi: smoka, ptaka i ryby. Uczony Leonardo dodał im rury i zamontował na barbakanowej wieży, gdzie do dzisiaj siedzą i plują wodą. Mówi się, że strzegą portu.

Zobacz więcej